Bieszczadzka zima z wilkami
Wybierając się kolejny raz w Bieszczady, miałem nadzieję na spotkanie z przednim. Rzeczywistość okazała się zgoła inna. Przyjechałem na miejsce w piątek wieczorem, pogoda sprzyjała i nic nie zapowiadało nadchodzących zmian. Zasnąłem w gościnnej chacie z nadzieją na niezapomniane ujęcia. Ranek okazał nieco inny niż dzień poprzedni. Bagatela, napadało ok 50 cm śniegu, a śnieg nadal intensywnie padał. Po ustaleniach z Gospodarzem, miałem o 6:00 dotrzeć do umówionego miejsca, by wejść do czatowni. Teren był mi znany, byłem tutaj dwukrotnie, więc nie obawiałem się wyjścia.
Podjąłem wyzwanie i ruszyłem, plecak ze sprzętem ważący ok 22 kg, do tego śpiwór w jednej ręce, głowica w drugiej. Latarka przy padającym ciągle śniegu była tylko utrudnieniem, więc ją wyłączyłem,,, oczy powoli przyzwyczajały się do ciemności. Tak rozpocząłem drogę po moje nowe zdjęcia. To była jednak tylko nadzieja, która rozwiała się już po kilkudziesięciu krokach. Brnąłem w śniegu po kolana, nagle wpadłem w jakąś zaspę po pas, tak głęboko, że trudno było mi się z niej wydostać. Brnąłem jednak dalej, nie bacząc na trudne warunki. Kilkanaście kroków i znów znalazłem się ze sprzętem w śniegu po ramiona. Sytuacja stawała się coraz bardziej dramatyczna. Bieszczadzka zima pokazała swój pazur, a ja zacząłem jej doświadczać. Wkrótce straciłem orientację, nie wiedziałem gdzie jestem. Nawet mój telefon odmówił posłuszeństwa, to było straszne! Po półtoragodzinnym przedzieraniu się przez zaspy i rowy dotarłem tam, gdzie rozpocząłem swój marsz. Ciekawe jak ja to zrobiłem, do dziś nie wiem? Wyczerpany, ale zadowolony, że wróciłem "do ludzi" ..............
Następnego dnia, miałem ponownie przedostać się przez śnieżne zapory do miejsca, skąd można było wejść do czatowni. Tym razem, pomimo padającego poprzedniego dnia śniegu, którego przybyło następne 30 cm, udało się dotrzeć do czatowni. Ranek był przepiękny, wschodzące słońce, po kolei rozświetlało bieszczadzkie szczyty. Zastanawiałem się, co przyniesie ten dzień. Niestety, poranek okazał się porażką, kilka kruków i srok, to wszystko co można było zaobserwować przed czatownią. Cisza i cudowny widok rekompensował brak wymarzonych modeli. Byłem wręcz zawiedziony, że po takich przejściach dnia poprzedniego i trudach wspinaczki do czatowni, nic się nie działo...( Ale to przyroda nadaje ton, a nie my ludzie!
Nagle, około południa z lasu wyszedł wilk.... Przepiękny, surowy, dziki. Byłem zauroczony tym drapieżnikiem, który nie często pokazuje się z tak bliska człowiekowi. Hasał po polanie, brnąc w śniegu, goniąc sroki i kruki, bawił się tymi pogoniami nie zważając na to,że ktoś go obserwuje i fotografuje. Bieszczady są nieobliczalne, poznawałem je przez 12 lat moich górskich wędrówek, jednak okazało się, że nie poznałem ich do końca, bo do końca poznać się ich nie da. To są po prostu Bieszczady.... a z przednim, spróbujemy się następnym razem...) Oprócz zdjęć wilka, powstało też kilka całkiem udanych ujęć kruków i myszołowów, które można oglądać na podstronach.